Jeśli dziś wpiszecie w wyszukiwarkę "Miguel", nie podpowie Wam frazy Cervantes. Dziś na pierwszym miejscu jest Miguel Ángel Blanco Garrido, bestialsko zamordowany przez organizację terrorystyczną ETA w 1997 roku.
Miguel Ángel Blanco był zwykłym urzędnikiem. W roku 1995 udało mu się dostać pracę w urzędzie miasta Ermua (Kraj Basków), wszedł tam z listy z ramienia PP (Partido Popular). Ten urodzony w 1968 roku dwudziestokilkulatek po studiach ekonomicznych miał przed sobą całe życie. Miał rodzinę, miał narzeczoną. Nie sprawował żadnej istotnej funkcji w urzędzie, w którym pracował.
W tamtym okresie ETA działała bardzo prężnie. Nadal zdarzały się zabójstwa, zamachy bombowe oraz porywanie ofiar i przetrzymywanie w ziemiankach, w których nie dało się ani wstać, ani leżeć, tylko siedzieć skulonym, bez dostępu do światła i wody. Niektóre ofiary spędzały w ziemiankach ponad 600 dni - czyli dwa lata!
Poparcie społeczne w Kraju Basków dla ETY było umiarkowane. Miała swoich sympatyków, miała przeciwników, były też osoby podchodzące obojętnie do jej działań. Do czasu historii z Miguelem Angelem Blanco, która była początkiem końca ETY.
ETA postanowiła kolejny raz zamanifestować swoją siłę. O godzinie 15:30, 10 lipca 1997 roku, kilku terrorystów porwało urzędnika, gdy wysiadał z pociągu, by udać się do swojego drugiego miejsca pracy. O godzinie 18:30 ETA wydała komunikat z informacją o porwaniu Miguela Angela Blanco i żądaniem przeniesienia wszystkich więźniów ETY do więzień na terenie Kraju Basków. Rządził wtedy José María Aznar i prawicowe PP. Postawiono ultimatum przeniesienia więźniów w ciągu niecałych 48 godzin, wyznaczając termin na sobotę 12 lipca, na godzinę 16:00. Pomijając niechęć i niemożność rządu do negocjacji z terrorystami, nie było fizycznej możliwości przetransportowania tysięcy niebezpiecznych więźniów z terytorium całej Hiszpanii (włączając wyspy). Takie przedsięwzięcie logistyczne wymagało tygodni, a nawet miesięcy planowania.
Komunikat o porwaniu i żądaniu nadały wszystkie hiszpańskie rozgłośnie radiowe i telewizyjne. Hiszpania zamarła. Dosłownie, w środku lipca, w weekend, gdy kto może ucieka z miasta, nikt nie odchodził od telewizora. Zapytajcie swoich znajomych, każdy będzie potrafił powiedzieć, co robił 12 i 13 lipca, gdy umierał Miguel Ángel Blanco.
Terroryści nie czekali długo, chwilę po 16-stej w sobotę wywieźli urzędnika do lasu, skrępowali mu ręce na plecach i strzelili dwa razy w tył głowy. Zostawili go przy drodze, dogorywającego (bo rany nie okazały się śmiertelne), jak psa. Niedługo potem, zwabieni wystrzałem, dwaj mężczyźni znaleźli Miguela Angela umierającego. Natychmiast zawiadomiono pogotowie i przewieziono go do szpitala. Nie udało się go jednak uratować. Miguel Ángel zmarł następnego dnia (13 lipca 1997 roku) o godzinie 5:00 rano.
Ta bezsensowna śmierć, ta bestialska egzekucja, wstrząsnęły całą Hiszpanią. Hiszpania wyszła na ulice w proteście przeciwko Ecie i terroryzmowi. W Kraju Basków krzyczano "no son vascos, son asesinos" (to nie baskowie, to mordercy). Płonęły siedziby ugrupowań związanych z ETĄ, kilka osób cudem uniknęło linczu, Ertzaintza, czyli baskijska policja, bratała się ze zwykłymi ludźmi, rozwścieczonymi tym bestialskim mordem.
Wstała cała Hiszpania, milionowe (!) manifestacje, największe w historii Hiszpanii (!), szły ulicami Madrytu i innych miast Hiszpanii. Ludzie na znak protestu stali w milczeniu, z rękami wzniesionymi do góry. Dłonie malowali na biało, by odciąć się od krwi plamiącej dłonie ETY.
Zawiązał się oddolny ruch społeczny znany pod nazwą "espíritu de Ermua", po kilku miesiącach powstała fundacja imienia zamordowanego urzędnika. ETA stała się obiektem nienawiści ogromnej rzeczy Hiszpanów. A to morderstwo początkiem jej końca.
D.E.P. (descanse en paz) Miguel Ángel
https://www.youtube.com/watch?v=tweUUJjS-7E