Niniejszym rozpoczynamy nowy cykl wpisów dotyczących rozmaitych profesji w Hiszpanii. Notki będą publikowane co poniedziałek, zapraszamy więc do lektury. Dodajcie bloga do ulubionych a będziecie informowani o najnowszych wpisach.
W Polsce by zostać taksówkarzem w zasadzie wystarczy mieć samochód, czynne prawo jazdy i chęci. Zdecydowanie inaczej się sprawa przedstawia w Hiszpanii. Kwestie dotyczące tego typu przewozów są regulowane na szczeblu miejskim. Urząd decyduje ile na terenie miasta może być taksówek i wydaje odpowiednie licencje. W praktyce oznacza to, że te licencje zostały rozdzielone dekady temu i w zasadzie nie ma możliwości dostania się do grona szczęśliwców. W zasadzie. Bo tak naprawdę kwitnie proceder sprzedaży licencji. Za odpowiednią kwotę nietrudno znaleźć osobę chętną do odstąpienia. Co do cen to zależą oczywiście od miasta, rentowności i ustaleń między stronami, ale są to kwoty oscylujące w granicach kilkudziesięciu i więcej tysięcy euro w dużych miastach. Proceder jest półlegalny - wolno licencję zbyć, ale nie wolno wziąć za to pieniędzy. W praktyce obie strony nie przyznają się do ustaleń pieniężnych, a w dokumentach wszystko jest w porządku.
Jako ciekawostkę wyjaśnimy co oznaczają literki naklejone z reguły na bagażniku taksówki. W j. hiszpańskim będą to L, M, X, J, V, S, D (w Katalonii oznaczenia się różnią ze względu na użycie katalońskiego). Jest to nic innego jak oznaczenie dni tygodnia. Jeśli taksówka ma naklejoną literkę L to oznacza, że w poniedziałki nie może kursować zarobkowo. Właściciel może samochodu używać do prywatnych celów, ale nie może zabierać w poniedziałki klientów. Dlaczego? Dlatego, że prawodawca uznał, że jest to sposób na przymuszenie taksówkarzy do robienia sobie dnia wolnego, co ma się przełożyć na bezpieczeństwo za kierownicą.
W Hiszpanii taksometr jest ustawiony na czas, nie zaś na kilometry. Stąd też częsty popłoch w oczach nieprzyzwyczajonych klientów, którzy widzą jak nabija licznik stojąc w korkach. Istnieją oczywiście taryfy dziennie i nocne, dodatkowe opłaty przy wyjazdach poza strefę, itd. Kierowca ma również prawo do samodzielnej decyzji czy chce pasażera zabrać czy nie.
Co ważne, w grudniu 2014 r., pod naciskiem lobby taksówkarskiego, zdelegalizowana została aplikacja Uber na smartfony, dzięki której umawiali się na podwózki właściciele prywatnych aut. Nadal działa blablacar i inne, mniejsze strony, ale tendencja do ucinania prywatnej inicjatywy wydaje się być jednoznaczna.
--
Już za tydzień o przewodnikach miejskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz